Czytelników operetkowe.info z pewnością dziwi pojawienie się tu tematu opery. Sam jestem zaskoczony, bo nie jestem miłośnikiem oper. Jeszcze! Na żywo obejrzałem dwie. Trudno to jednak nazwać obejrzeniem i pełnym przeżyciem, bo moje oczy skierowane były nad scenę, gdzie wyświetlane było tłumaczenie arii. Oczywiście, zapoznałem się z treścią utworu, odbyłem lekturę opisu opery znajdującego się w programie, ale gdy śpiewacy, zaczynali budować swoją postać gestami, mimiką, mój wzroku wędrował ku napisom. Nie znam włoskiego, więc z ust sopranistki czy barytona docierają do mnie jedynie wyśpiewane dźwięki. Doceniam piękne głosy, ale tak naprawdę nie doświadczam opery w całości.
Przeczytałem ostatnio na Wyborcza.pl w artykule Anny S. Dębowskiej: „Obecnie na całym świecie opery wykonuje się wyłącznie w języku oryginału, ale jeszcze w XVIII i XIX w. opery zagraniczne, które trafiały np. na scenę Teatru Narodowego w Warszawie, śpiewano po polsku. Powrót do tłumaczeń postulował współczesny znawca opery Piotr Kamiński”. Sam się zastanawiam, czy ta „obcojęzyczna ekskluzywność” oper jest nam współcześnie potrzebna?
Mam wrażenie, że opisane powyżej doświadczenia z operą będę mógł wkrótce odłożyć do lamusa. 9 października w Krakowskim Teatrze Variete koncert „Polacy nie gęsi”, w którym będzie można usłyszeć najsłynniejsze arie operowe po polsku. Chciałbym, żeby to wydarzenie dało początek nowej erze, spolszczonych, pięknie zaśpiewanych oper.
Rozmawiam z Justyną Bujak śpiewaczką operową, reżyserką i autorką scenariusza koncertu oraz Michałem Janickim, barytonem, autorem przekładów.
Skąd pomysł na śpiewanie operowych arii w polskim przekładzie? Nie masz obawy, że ktoś uzna to za muzyczne świętokradztwo?
Justyna Bujak: Pewnego wieczoru zaczęliśmy z Michałem rozmowę o tym, że napisał kilka takich tłumaczeń arii barytonowych. I tak zrodził się pomysł by zrobić to razem. Z drugiej strony, mój serdeczny przyjaciel, tenor Michał Dziedzic od dawna straszy mnie, że widz odsuwa się od opery, bo nic nie rozumie, że powinniśmy wychodzić do ludzi ze sztuką i mówić ich językiem. Często odnosił się do operetki, którą oboje wykonujemy czy to w postaci pojedynczych arii czy też pełnometrażowych produkcji. Myślę, że bez tych dwóch Michałów nie dojrzałoby we mnie przekonanie, że taka droga jest właściwa. Że tak jak możemy wykonywać w Polsce operetki i musicale w ojczystym języku, tak możemy robić to samo z operą. Bo cóż miałoby stać temu na przeszkodzie? Żałuję ogromnie, że nie mogę przenieść się w czasie i zobaczyć jak to kiedyś wyglądało. Jak wielcy polscy śpiewacy, tacy jak znany wszystkim Kiepura najpierw debiutował partią w języku polskim, by później nauczyć się tej samej w innym języku, gdyż otrzymał angaż w operze w innym kraju. Chciałabym na własne oczy zobaczyć reakcje publiczności, zresztą co tam inni….jestem ciekawa własnych odczuć! A ponieważ dla mnie w operze liczy się słowo i prawda przekazu, dobry przekład może przynieść tylko dobre skutki. Zarówno dla artystów by więcej w nas było tej ulotnej prawdy, jak i publiczności by nie umknęło najważniejsze.
Myślę że jest miejsce w świecie na to by sztukę podawać w różny sposób. Chodzimy półnadzy, śpiewamy stojąc na głowie, zwisając z drzewa jak małpa, reżyserzy prześcigają się z pomysłami by przyciągnąć młodych widzów, albo zatrzymać starszych. Dlaczego więc świętokradztwem miałby być akurat fakt śpiewania w ojczystym języku?
Michał Janicki: Chciałbym uzupełnić to, co powiedziała Justyna, że sam zabieg tłumaczenia oper na język rodzimy nie jest czymś, co powinniśmy uznawać za świętokradztwo. Jeżeli przyjrzymy się temu, co robią teatry na Zachodzie, gdzie opera jest traktowana dużo poważniej niż w Polsce, co również przekłada się na kwestie finansowania tej dziedziny sztuki, to zauważymy, np. w Niemczech czy w Anglii istnieje wiele teatrów, które wystawiają repertuar wyłącznie w swoich językach, tłumacząc dzieła operowe na rodzimy język. W Polsce takiej instytucji w ogóle nie ma. Traktuje się to jako świętokradztwo, choć, moim zdaniem, jest to bardzo potrzebne. Niestety, ale skoro teatry publiczne się tym nie zajmują, dobrze, że osoby działające oddolnie na rzecz sztuki podejmują takie inicjatywy.
Czy wyobrażacie sobie operę np. „Tosca”, Turandot” wykonane w całości w języku polskim? Czy taki produkt cieszyłby się zainteresowaniem? Tłumaczenia operetek w Polsce, to najczęściej przekłady sprzed 100 lat, nieco rubaszne, przaśne i z prostymi rymami. Nie obawiasz się, że przetłumaczenie opery, może trącić śmiesznością?
J.B.: Dziś już mogę odpowiedzieć zdecydowanie - wyobrażam sobie, a nawet więcej, marzę by takie sztuki również mogły być wystawiane w języku polskim. Chciałabym być częścią takiego przedstawienia. Nie martwiłbym się też tym, czy produkcja zainteresowałaby melomanów. Przecież starsi widzowie doskonale pamiętają lata, gdy takie zabiegi były codziennością, myślę że chętnie wróciliby na taki spektakl. Wyobrażam sobie, że również muzyczny światek by się zjawił, tutaj nie jestem pewna czego mogłabym się spodziewać. Ale wiem, że nie boję się tego co mogłabym usłyszeć. Ostatecznie liczy się dla mnie publiczność, to jej chce słuchać, to do nich chce docierać. Jeśli chodzi o tłumaczenia, trudno się nie zgodzić, że to z czym mamy okazję spotykać się podczas spektakli operetkowych to przekłady sprzed 100 lat. Ale niektóre nadal są aktualne i trudno odmówić im humoru czy dramatyzmu. Operetki takie jak "Kraina Uśmiechu" czy "Księżniczka Czardasza" świetnie się odnajdują i w roku 2024. Są pewnie i takie, które można nieco odświeżyć, ale czy ktoś tego zabrania? Mazowiecki Teatr Muzyczny w Warszawie pokusił się o napisanie nowych tekstów do "Krainy Uśmiechu".
M.J.: Słyszałem o przedsięwzięciach sprzed kilkunastu lat, kiedy opery były wystawiane w języku polskim, jak na przykład „Wesele Figara” w przekładzie Barańczaka, które cieszyły się bardzo dużym zainteresowaniem publiczności. Zastanawiające jest jednak to, że teatry rzadko prezentują w swoim repertuarze polskie opery poza „Halką”, „Strasznym Dworem” i „Królem Rogerem”. Z jednej strony rzadko sięgają po repertuar innych polskich kompozytorów (do czego zachęca Szymon Mechliński, pozdrawiam w tym miejscu), a z drugiej – nie tłumaczą oper na język zrozumiały dla publiczności. Tymczasem takie tłumaczenia już istnieją w archiwach oper i wystarczyłoby po nie sięgnąć, bo tak je się wykonywało czterdzieści, pięćdziesiąt lat temu i dalej.
Jak wyglądała praca na przekładami arii, które pojawią się krakowskim koncercie? Często przyglądałem się pracy tłumaczy songów musicalowych i szczerze nie potrafię sobie wyobrazić z jakim poziomem trudności Wy mieliście do czynienia.
J.B.: Ja napisałam tekst tylko do jednej arii. Pozostałych jedynie musiałam się nauczyć. Zdecydowanie wielkim atutem przy pisaniu tego typu tekstów jest znajomość specyfiki głosów operowych. Śpiewamy na samogłoskach, ważne by na najwyższych trzymanych dźwiękach nie wpisać słowa, które utrudnia emisję. I stosując podobne zabiegi nie utracić wartości artystycznych tekstów oraz sensu, który powinien wynikać z akcji i odczuć śpiewanego bohatera. Na szczęście Michał Janicki to nie tylko świetny śpiewak, ale też zdolny tekściarz o czym dane będzie dowiedzieć się tym, którzy przybędą na Koncert „Polacy nie Gęsi”
M.J.: Praca nad tłumaczeniem odbywa się na kilku poziomach. Po pierwsze, trzeba w miarę dokładnie przetłumaczyć treść danej arii – i nie chodzi tu tylko o same słowa, ale o to, o czym one opowiadają. Po drugie, warto, by tekst posiadał walory poetyckie, aby słuchacz miał poczucie, że ten element dzieła muzycznego też wywołuje emocje, a nie budzi nieplanowany śmiech i politowanie. Trzecim wyzwaniem jest aspekt techniczny, ponieważ trzeba dostosować liczbę sylab, zachowując polski akcent na przedostatnią sylabę. Należy również uwzględnić techniczne aspekty śpiewania wysokich dźwięków, które powinny być na podobnej samogłosce, jak w oryginale. Taka była intencja kompozytorów, dbających o możliwości śpiewaków. Te trzy elementy zawsze musiałem mieć na uwadze podczas pracy nad tłumaczeniem. Ostatnią kwestią było to, aby tekst był zrozumiały dla polskiego słuchacza, zawierając elementy, które w naszej kulturze są uznawane za śmieszne czy wzruszające. To taka wisienka na torcie dla tłumacza.
Co sprawiło największy problem w przekładzie? Sylaby, dopasowanie do dźwięków? Czy dla dobrego brzmienia polskich słów, trzeba zmieniać warstwę muzyczną, np. zmniejszając tempo?
J.B.: Tak, właśnie o te sylaby chodzi. Samogłoski na trzymanym dźwięku w wysokim rejestrze to błogosławieństwo dla śpiewaka. Zdarzają się momenty, w których fraza będzie budowana trochę inaczej. Gdyż frazuje ją już teraz tak, by całe zdanie miało sens, inaczej niż wcześniej biorę oddech, w innym miejscu. Takie to są drobne różnice wykonawcze, ale jeśli ktoś zna te arie, które będziemy wykonywać, powinien je zauważyć.
M.J.: Staram się unikać sytuacji, które zmieniałyby warstwę muzyczną, np. poprzez dodawanie dźwięków. Szczególnie było to trudne w przekładach z języka włoskiego, ponieważ Włosi mają słowa dwusylabowe zapisane na jednej nucie, jak np. „mio”, „Dio” – takich przypadków jest znacznie więcej. Trzeba było podjąć decyzję, czy wstawić tam jeden wyraz, dwa wyrazy czy jedną lub dwie sylaby. To również stanowiło pewne wyzwanie.
Czy przetłumaczone na język polski zyskują nowy wymiar emocji?
J.B.: Zdecydowanie tak. Gdy przygotowuje arie czy inny fragment opery, zresztą gatunek muzyczny nie gra tu roli, więc taka sama sytuacja będzie mieć też miejsce w pieśni… zaczynam od tekstu. Słucham melodii języka, potem tłumaczę tekst i zapamiętuję pojedyncze słowa oraz całe zdania. Dopiero później „wyśpiewuje” melodię. Nigdy nie zainteresowałabym się tym zawodem gdyby nie słowa, przekaz i emocje z nimi związane. Teraz gdy do znanych mi arii podkładam nowy tekst , który w pełni rozumiem, który inaczej wypowiadam, którego kolory rozumiem bo posługuję się nimi od dziecka… który brzmi jak poezja i której niuanse w pełni odczuwam, mogę interpretować na jeszcze głębszym poziomie. Nie chce być źle zrozumiana, ale jest różnica między śpiewaniem piosenek Disneya w języku polskim a np. angielskim. Nie znam Polaka kto wykonałby "Kolorowy wiatr" po angielsku. Bo tekst polski do tego numeru został napisany po prostu pięknie i trafia do polskiej duszy. W jakimś więc sensie będą to dla mnie nowe arie, mimo iż niektóre z nich śpiewam od wielu lat.
M.J.: Tłumaczenie oper na język polski nadaje tym utworom nowy wymiar emocji, a może raczej pozwala w pełni odczytać te emocje, które mieli na myśli kompozytor i librecista. Często przez to, że nie są to nasze rodzime języki, jak niemiecki, francuski czy włoski, nie jesteśmy w stanie w pełni odczuć ładunku emocjonalnego utworu. Napisy, które wyświetlają się w teatrach, dają nam ogólny pogląd na temat, ale utrudniają pełne zrozumienie przekazu w całości, szerszą perspektywą, niż tylko tego momentu z wyświetlanej linijki nad sceną.
Jakie utwory pojawią się podczas koncertu „Polacy nie gęsi” w Krakowskim Teatrze Variete?
J.B.: Będą to najsłynniejsze arie operowe z najwyższej półki wykonawczej. Będzie można usłyszeć arie z opery "Tosca", fragmenty "Pajaców", "Wesela Figara", "Don Giovanniego", "Carmen", "Rigoletto", "Traviaty", "Rusałki", "Gianni Schicci". Będą też uwertury wykonane przez wspaniałych muzyków Przemysława Winnickiego oraz Piotra Steczka. To wymarzone tytuły oper dla śpiewaków i melomanów, gdyby któryś z teatrów operowych w Polsce ogłosił taki dobór premier to byłby naprawdę udany sezon.
To tylko wybrane, najpiękniejsze arie. Gdybyście jednak mieli okazję wystawić całą operę przetłumaczoną na polski, to byłaby to..... ?
J.B.: Odpowiedź może nie spodobać się niektórym, ale co tam… ja chciałabym wykonać w języku polskim partię Tatiany z opery "Eugeniusz Oniegin". Chociaż trudno wyobrazić sobie trud napisania tekstu równie genialnego do oryginału. Jednak Puszkin należy do najwspanialszych pisarzy, nie wiem czy namówiłabym kogoś na próbę napisania Puszkina po polsku. Gdybym jednak miała być organizatorem i producentem wydarzenia, wybrałabym na początek Operę Buffo np. "Cyrulika Sewilskiego", którego fragment pojawi się w naszym Koncercie spektakularnym. Kierowałyby mną wtedy motywy związane ze sprzedażą spektaklu i doborem artystów którzy mieliby wziąć udział w prawdziwie polskiej produkcji.
M.J.: Gdybym mógł wystawić całą operę przetłumaczoną na polski, sięgnąłbym po dzieło, do którego tłumaczenia nie pisałem ja sam (śmiech), bo jeszcze nie miałem okazji stawić czoła takiemu wyzwaniu przetłumaczenia całego dzieła. Są jednak genialne, podkreślam – genialne – przekłady oper Mozarta Barańczaka. Mówię tu głównie o Barańczaku, który stworzył absolutnie rewelacyjne komiczne teksty. Już samo studiowanie libretta w jego przekładzie było dla mnie powodem do śmiechu, gdyż jego humor jest naprawdę wyjątkowy. Bardzo mi szkoda, że żaden teatr nie sięga po to arcydzieło literackie, ale może wszystko jeszcze przed nami. Może to my jesteśmy tą kroplą, która drąży skałę.
---------------
„Polacy nie gęsi - Najsłynniejsze arie operowe po polsku”
Krakowski Teatr Variete 9 października 2024 godz. 15:00 i 18:00
Organizator Agencja Artystyczna Operafixe
Artyści na scenie
sopran: Justyna Bujak
tenor: Michał Dziedzic
baryton: Michał Janicki
skrzypce: Piotr Steczek
fortepian: Przemysław Winnicki
konferansjer: Maciej Gogołkiewicz