„Wesoła wdówka” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego ma (cytując słowa padające ze sceny) „wszystko co jest potrzebne do szczęścia”... fanom operetki. Począwszy od genialnej muzyki Franza Lehara, przez pierwszorzędne kreacje wokalno-aktorskie, spektakularne i zjawiskowe kostiumy, monumentalną scenografię, a skończywszy na subtelnie wtrąconych aluzjach do współczesności. Jest „ekstatycznie” (to znów ze spektaklu). I podkreślę (jak w tytule): oglądać tak zrealizowane operetki „to dla mnie prawdziwy zaszczyt”.
Nie masz czasu czytać, posłuchaj na SPOTIFY i YOUTUBE
Zanim podzielę się wrażeniami z „Wesołej wdówki” wystawianej na scenie Opery Nova w Bydgoszczy krótka, osobista dygresja. Do zainteresowania się operetką, do stworzenia podcastu Operetkowe.info przekonali mnie... reżyserzy, którzy de facto nigdy nie brali na warsztat operetki. Widząc takie nazwiska jak Artur Barciś ("Zemsta nietoperza" TM Lublin), Jerzy Snakowski ("Księżniczka Czardasza" Opera Bałtycka) czy teraz w Bydgoszczy Jerzy Jan Połoński oraz dostrzegając otwarty umysł z jakim podeszli do tego gatunku pomyślałem, że operetce - w inscenizacjach skrojonych na miarę oczekiwań współczesnych widzów - warto dać szansę. Julian Tuwim 100 lat temu szydził z operetkowej formy: "cały ten stęchły tort, napchany melodramatycznemi czy figlarnemi słodkościami, ta ohyda, (…) instytucja sceniczna, zwana operetką, powinna być nareszcie tak gruntownie w odpowiednie miejsce kopnięta". Ale chwile dalej pisał: "Śpiew, muzyka i taniec, połączone rytmem pulsującym i żywym, mogą stworzyć w teatrze zjawisko cudownie porywające". I oto zadbał Jerzy Jan Połoński, reżyser, którego efektów pracy doświadczyłem oglądając wyreżyserowane przez niego... musicale: od najnowszego "Piękna i bestia" w Teatrze Muzycznym w Poznaniu, przez "Pippina", "Footloose", aż po "Crazy for you" w Operze na Zamku w Szczecinie.
Operetka wg Jerzego Jana Połońskiego opuszcza nieco swoją strefę komfortu. Wychodzi ze swoich (nomen omen) ram! Granica gatunku przesuwa się w stronę musicalu, czegoś bardziej uniwersalnego, bardziej czytelnego. Ale jednocześnie wyczuwam szacunek dla klasycznej formy i partytury Lehara, o co zadbali muzycy Opery Nova pod dyrekcją Macieja Figasa. Strefę komfortu opuszczają soliści. Nie tylko doskonale śpiewają, ale i zachwycają aktorsko! Strefę komfortu opuszcza cały zespół na scenie: balet, chór. I od początku - obserwując scenę - zauważyłem, że wszyscy zaufali reżyserowi, że śmiało podążyli wyznaczoną przez Połońskiego ścieżką. Reakcje publiczności: owacje przerywające bieg spektaklu, wybuchy śmiechu, dzielenie się pozytywnymi wrażeniami w przerwie potwierdzają właściwie obrany kierunek.
Uwaga spoiler! A propos antraktu: Jeśli w przerwie lubicie w foyer zjeść ciasto, wypić kawę lub coś mocniejszego, to zrealizujcie swoje pragnienie zaraz po pierwszym akcie. Bo po drugim jest... 15 sekundowa przerwa. Pewnie jak większość publiki sądziłem, że to sympatyczny dowcip Niegusa. Szybko jednak okazało się, że po wspomnianych 15 sekundach wpadamy do "Maxima" w III akcie operetki.
Bydgoska „Wesoła wdówka” to uczta dla oczu. Kostiumy autorstwa Anny Chadaj są olśniewające. To prawdziwa feeria barw, symfonia kolorów! Aż trudno mi sobie wyobrazić ogrom pracy: od zaprojektowania, po przygotowanie w pracowniach krawieckich, aż po nadanie kostiumom ich scenicznej roli. Bo mam wrażenie, że kostiumy dopowiadają historię postaci. Kostiumy korespondują z kolorowymi perukami i stanowią dopełnienie... par tej operetki. Na przykład: peruka Walentyny jest (upraszczam nieco) fioletowa, podobnie jak kostium jej kochanka Camilla de Rossillon. Włosy Bogdanowicza (a właściwie to co z nich zostało) są idealnie rude niczym peruka jego żony Sylwiany; podobnie Kromowa i Olgi. Zabrakło mi tej "kolorystycznej identyfikacji" u hrabiego Daniło, prawdopodobnie tylko w spektaklu, który widziałem. Na zdjęciach z inną obsadą na głowie śpiewaka pojawiła się charakterystyczna zieleń, zbliżona do tej z peruki Hanny Glawari. Skoro o fryzurach mowa. Pięknymi, długim warkoczami wykończone są nakrycia głów baletu (w II akcie)!
Kostiumy to jeden z tych elementów, dla których spektakl warto zobaczyć co najmniej dwa razy! Bogactwo kolorów, wzorów, mnóstwo detali - tu wszystko przykuwa uwagę: bajeczne, satynowe suknie z pierwszego aktu, "niebiesko-lodowate" kostiumy z drugiego aktu czy sukienki baletu niczym z najlepszego teatru rewiowego (w III akcie) zestawione z turkusowymi frakami. No i zwieńczenie: wspaniałe nakrycia głowy w zimowym akcie, cylindry, kapelusze oraz piękna - niczym płatek śniegu - korona Hanny. A skoro o niej mowa. Bardzo ciekawy szczegół: rewelacyjne fiołkowe (?) muszkieterki zwieńczone zieloną podwiązka w III akcie.
Nie ukrywam, że byłem również pod wrażeniem charakteryzacji artystów. Lekko przerysowana, komiczna, z zabawnymi różowymi rumieńcami. Piękno kostiumów i scenicznego makijażu doskonale podkreślało światło wyreżyserowane przez Macieja Igielskiego. Wspaniała realizacja! Sporo odcieni fioletu, różu, magenty. Dużo świetlnego "chłodu" w II akcie i ta cudowna mieszanka światła w I akcie, podkreślająca (proszę wybaczyć mi określenie) "miedzianość" wnętrza ambasady.
Scenografia Mariusza Napierały jest monumentalna. Jedna z ciekawszych konstrukcji Napierały jakie ostatnio widziałem. Główne jej elementy zbudowane są z pustych ram obrazów. Małych i dużych. Okrągłych, owalnych, kwadratowych i prostokątnych. Nieco zakurzonych. Otoczonych pajęczyną. Skojarzenia z upiornymi zamkami wydają się być uzasadnione. Surowe wnętrza bardzo kontrastują z kolorowymi strojami, fryzurami.
Część obrazów w scenografii jest aktywnych (jeśli tak mogę się wyrazić). W I akcie wyświetlają się na nich wizerunki mężczyzn. To wtedy na scenie mamy prawdziwy "Men's World": przy bilardowym stole zapadają najważniejsze dla ojczyzny decyzje. To wtedy pojawiają tematy: inflacji, wyborów, których nie było, zbierania chrustu i „kieszeni podatnika, która wytrwa jeszcze jeden bankiet”. Współczesne tematy w „Wesołej wdówce” to zasługa opracowania tekstu przez Tomasza Jachimka. Od zawsze umieszczanie w operetce komentarza do aktualnych wydarzeń było wręcz wskazane. Stąd nie zaskoczyło mnie zdanie o tym, że obecnie „strach konia zatankować”.
III akt zdecydowanie należy do kobiet! To ich twarze pojawiają się na wspomnianych wcześniej obrazach. Są piękne. Dostojne. Czasem pozują z dziećmi. W końcu to w ostatniej odsłonie operetki „Studiujemy piękną płeć”! Akt zaczyna iskrząca energią choreografia baletu, w stylu rewii rodem z paryskiego kabaretu "Moulin Rouge". Jestem pełen uznania dla pracy choreografki Joanny Semeńczuk. Ruch w tej - można by oczekiwać statycznej - operetce kreuje nieprawdopodobnie widowiskowe obrazy, często zwieńczone spektakularnym zatrzymaniem. Jakby wszyscy, lekko stłoczeni, ustawieni blisko siebie pozowali do wspólnej, grupowej fotografii. Bardzo podobały mi się te wykończenia. Aż chciałoby się powiedzieć: „Chwilo trwaj! Jesteś piękna”. Mam wiele takich ulubionych choreograficznych momentów: Panowie zabiegający o względy Hanny Glawari rzucający się na jej karnecik czy podążający za nią tłumnie, w nadziei, że wybierze któregoś z nich. Ruch na "oblodzonej" scenie w II akcie (są też narty i rakiety śnieżne). Pieśń gryzetek, aria Niegusa, Biały walc - ileż tu wspaniałego tańca i ruchu. I coś jeszcze, co chyba jest potwierdzeniem, że Hanna Glawari od początku wszystkich miała w garści. I nie chodzi tu tylko o pożądane przez obywateli Pontevedry 50 milionów dolarów. Gdy śpiewa „Z paryżan biorąc wzór” unosi rękę, a stojący za nią chór i soliści podążają za nią ruchem głów, ramion, ciał. Tę scenę warto obejrzeć ponownie - wiele tam detali do delektowania się!
Podczas mojego spotkania z „Wesołą wdówką” (15 czerwca 2023) partię Hanny Glawarii wykonywała Julia Pruszak. Niesamowity głos i wspaniale wykreowana (z zauważalną lekkością) postać hrabianki! Solistka jest absolutnie wyjątkowa w „Pieśń o Wilii”. Pruszak z każdym dźwiękiem dozuje widzowi emocje i wzruszenia. W połączeniu z niepowtarzalną atmosferą tej sceny, ustawieniem chóru, wyważonym światłem i zmysłową choreografią trzech tancerek baletu (Marta Berezowska, Maria Nechosa, Ryoka Chiba), dało mi to jeden z najpiękniejszych momentów bydgoskiej realizacji tej operetki. Daniłę Daniłowicza zagrał Piotr Friebe. Charyzmatyczny tenor, wspaniale brzmiący w duetach z Julią Pruszak. Niezaprzeczalna pewność granej postaci. Mam wrażenie, że tak stworzony przez Friebe Daniło jest najbardziej zbliżony do wyobrażenia postaci, które - z pewnością – chciałby widzieć sam Franz Lehar.
Obdarzony talentem aktorskim Bartłomiej Kłos, uzbrojony w perfekcyjną charakteryzację, stworzył niepowtarzalną postać Barona Mirko Zetę. Podążający za nim, a raczej będący chwilę przed baronem, Niegus to najlepsza komiczna kreacja „Wesołej wdówki”. Jakub Zarębski z ogromnym dystansem opowiada swoją postać i przede wszystkim... doskonale się nią bawi. Aria Niegusa „Jestem paryżaninem” – majstersztyk!
Marta Ustyniak-Babińska zjawiskowo zagrała Walentynę, żonę barona. Wspólnie z Krzysztofem Zimnym (Camille de Rossillon) tworzą - według mnie - doskonale dobrany duet nie tylko wokalny, ale i aktorski. „Nasz pocałunek złączy nas, pierwszy i ostatni raz” - to wspaniały popis głosowych możliwości. Damian Wilma jako Cascada (alias „Caramba Amigos”) i Grzegorz Szachnowski (jako Raoul w cudownym turkusowym fraku) to dwie brawurowo zagrane postaci!
Wspaniałe: Małgorzata Grela (Sylwiana), Darina Gapicz (Olga), Małgorzata Ratajczak (Praskowia), wspomniana wyżej Marta Ustyniak-Babińska (Walentyna) oraz Julia Pruszak (Hanna) grają silne kobiety. Mimo ograniczeń libretta, każdej z nich udało się zaprezentować oryginalną interpretację granej przez siebie postaci. Nie różnią się tylko kolorem fryzur. Różnią się emocjami, wrażliwością charakterem. Pieśń Gryzetek wykonana wspólnie z Marią Agacińską, Victorią Chaika i Lucyną Kończak to creme del creme tej operetki! Po prostu Girl Power!
Nie zapominam o panach: Łukasz Jakubczak (Bogdanowicz), Wojciech Urbanowski (Kromow), Ryszard Smęda (Priczicz). Bardzo barwne postaci, budzące skojarzenia z cyrkowymi klaunami. Gdy wspólnie z Zarębskim, Kłosem, Friebe, Wilmą, Szachnowskim śpiewają o „studiowaniu kobiet, jak się da i gdzie się da” tworzą niesamowicie zgrany team. Świetnie odnajdują się w choreografii.
„Wesoła wdówka” w reżyserii Jerzego Jana Połońskiego to odświeżona operetka Lehara, którą ze spokojem mógłbym polecić – na pierwszy raz – osobie, która dotychczas stroniła od tego gatunku. Jest tu nieco musicalowego rozmachu. Ale i należny szacunek dla klasycznej operetki. To kolorowa, „ekstatyczna” opowieść o miłości i władzy. Historia z inteligentnymi podtekstami. I przede wszystkim okazja do dobrej zabawy!
PS. To trzecia moja premiera operetkowa w tym roku. Pierwsza, w której śpiewacy wystąpili bez mikroportów.
PS. Polecam artykuł o sile wachlarza w programie operetki.