Powstaje podcast o operetce

 


Czy rzeczywiście jak pisał Julian Tuwim - "cała ta instytucja sceniczna, zwana operetką, powinna być nareszcie tak gruntownie w odpowiednie miejsce kopnięta, aby się w niej coś przewróciło"?. Czy dosłownie trzeba "starą idjotkę, operetkę (...) zamordować. Nawet ją trochę pomęczyć przed śmiercią, żeby wiedziała"?.

Nazywam się Maciej Gogołkiewicz. Jestem prezenterem radiowym, lektorem filmów dokumentalnych, głosem w reklamach, prywatnie fanem polskich produkcji musicalowych,  a od niedawna miłośnikiem operetki. Formą tą zauroczyłem się dzięki innej mojej pracy - od blisko 4 lat jestem konferansjerem Koncertów Wiedeński (Agencja Tomczyk Art). Dostrzegając rosnące zainteresowanie operetką, również wśród coraz młodszych odbiorców, zdecydowałem się stworzyć podcast poświęcony operetce.

To będzie mój osobisty hołd dla wysiłku ludzi tworzących operetki w Polsce - aktorów, reżyserów, choreografów, scenografów, muzyków. Nie będzie to podcast mówiący o teorii gatunku, nie będzie on tworzony z myślą o profesjonalistach, ale kierowany będzie głównie dla tych, którzy chcą odkryć operetkę, ale i dla tych, którzy już ją kochają, a za pośrednictwem mojego mikrofonu zajrzą za kulisy, usłyszą rozmowy ze swoimi ulubionymi artystami, poznają reżyserów, choreografów, dowiedzą się jak powstaje ich ulubiony tytuł. 

Podcast Operetkowe.info czerpać będzie z tego co najlepsze i czego nauczyłem się tworząc podcast Musicalowe.info poświęcony polskim produkcjom musicalowym. 

Tworząc ten podcast chcę sprawdzać czy Julian Tuwim miał rację pisząc w "Wiadomościach Literackich" w 1924 roku: 

Wielkie i nieprzeliczone są obrzydliwości widowiska scenicznego zwanego operetką. Nędza idjotycznego szablonu, mdłej tkliwości, taniego wyuzdania i posępnych dowcipów, chamstwo "przepychu", głęboka, czarna nuda odwiecznych sytuacyj, banały smutnych "efektów" — cały ten stęchły tort, napchany melodramatycznemi czy figlarnemi słodkościami, oblany przesłodzoną śmietaną, jakimś kremem z malinowym sokiem czyli "muzyczką", ta ohyda, oblizywana lubieżnie przez kretynów z parteru i bawichamków z galerji, słowem cała ta instytucja sceniczna, zwana operetką, powinna być nareszcie tak gruntownie w odpowiednie miejsce kopnięta, aby się w niej coś przewróciło. Śpiew, muzyka i taniec, połączone rytmem pulsującym i żywym, mogą stworzyć w teatrze zjawisko cudownie porywające. Ale starą idjotkę, operetkę, należy zamordować. Nawet ją trochę pomęczyć przed śmiercią, żeby wiedziała. Czy to "Hrabina Marica", czy "Maryna Carica", "Frasquidera" czy "Bajakita", "Kalia", "Czardaszka", "Hinduska", "Pinduska", "Dama od Maksyma", czy odwrotnie, — wszędzie, wiecznie to samo: grafy, szampiter, hulba, "miełość", demoniczne bohaterki, duecik, balecik, gabinecik, wesołe pieśni hulaszcze, od których wieje grozą rozpaczy, szalone momenty dramatyczne, pobudzające do rykliwego śmiechu, dwie pary zakochane, śmiertelnie dowcipny komik, boskie nieporozumienia (np. ojciec nie poznaje córki, gdyż włożyła nowe rękawiczki; całująca się para nie spostrzega wchodzącego do pokoju pułku ciężkiej artylerji, i t. d.), dyplomatyczne powikłania bałkańskie, maharadża w Paryżu (a żeby cię tam pierwsze auto przejechało!), — oto mniej więcej zawartość przeciętnej operetki.